Ostatnia aktualizacja: 2022-12-09. Autor: Milena
Portugalski spokój nie jest tak słynny na świecie jak duńskie hygge, choć powinien być.
Ale może najpierw przydałaby się na ten spokój osobna nazwa. W końcu to, co nienazwane, nie istnieje.
Użyjmy więc słowa calma.
Calma [czyt. kalma] to po portugalsku właśnie spokój, opanowanie. To umiejętność podejścia do sytuacji z dystansem i zaakceptowania rzeczywistości taką, jaka jest. To umiejętność cieszenia się życiem mimo tego, że daleko mu do doskonałości.
To read an English version of this article click HERE.
Portugalczycy to nie Hiszpanie.
Mimo że żyją na jednym kontynencie (no, może poza wyspiarzami), są różni. Portugalczycy mają w sobie dużo radości, ale też pewną dozę melancholii. W końcu to w tym kraju zrodziło się słynne fado, czyli portugalski blues, wpisany w 2011 roku na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. To w tym kraju wszechobecne jest saudade, czyli mieszkanka tęsknoty i melancholii za tym, co na zawsze utracone.
Saudade i fado mają w sobie dużą dozę smutku, artyści fado często są bardzo dramatyczni w przekazie. Śpiewają o rozdartym sercu, tęsknocie za ojczyzną, za matką, o żalu za tym, co już nie wróci. A jednocześnie są z tą stratą i tęsknotą, z tym pogodzeni.
Portugalczycy zgadzają się na rzeczywistość.
Akceptują ją taką, jaka jest. Dużo się o tym mówi we wszystkich ruchach mindfulnessowych, podkreśla się przy okazji praktyk medytacyjnych – ale jeszcze nie spotkałam innej europejskiej nacji, która bez górnolotnych słów i odwołań do filozofii Wschodu faktycznie by wcielała tę ideę w życie.
Portugalska zgoda na rzeczywistość może czasem drażnić osobę taką, jak ja – wychowaną i żyjącą wcześniej w świecie, w którym trzeba się rozwijać, wychodzić poza swoją strefę komfortu, wchodzić coraz wyżej po szczeblach różnych drabin.
A tu jest calma.
Znajomy nauczyciel niedawno stracił pracę, bo pojawiła się (na chwilę) osoba, którą zastępował. Portugalski system oświaty przypomina trochę wojsko – idziesz tam, gdzie cię wyślą. Znajomy stracił więc z dnia na dzień pracę i w styczniu (kolejne „rozdanie” miejsc pracy) się dowie, czy wróci na Terceirę, czy wyślą go na Corvo (najmniejsza wyspa na Azorach, na której mieszka ok. 400 osób), czy może gdzieś na kontynent.
W sensie – do Portugalii kontynentalnej. Tu tak się mówi: „na kontynent”. Albo wręcz: „do Portugalii”.
Stracił pracę, był załamany, ale i tak podkreślał, że może to szansa dla niego na coś lepszego. Może w ten sposób zostanie wysłany tam, gdzie w tej chwili przebywa jego rodzina. Może jeszcze podziękuje koleżance z pracy za to, że się pojawiła.
Pewna dziewczyna w dodatkowej pracy zarobiła całkiem niezłą kwotę, wydała ją, po czym się dowiedziała, że ktoś źle policzył jej wynagrodzenie i musi oddać ok. 300 Euro. Nie była zadowolona, ale nie kłóciła się. Stwierdziła, że szkoda jej chłopaka, który źle wszystko policzył i bardzo się wstydził, że musi prosić o zwrot – i po prostu oddała pieniądze.
We wszelkich miejscach pracy jedynymi osobami buntującymi się przeciwko zastanym zasadom są obcokrajowcy. Ci, którzy są przyzwyczajeni do tego, że pracuje się określoną ilość godzin, a za dodatkowe dostaje się ekstra wynagrodzenie lub czas wolny. Ci, którzy domagają się sprawiedliwości i uznania dla swojego działania.
Portugalczycy mają swoją calma i siedzą cicho.
I tylko między sobą czasem szepczą, że coś jest nie tak. A czasem nie. Czasem po prostu to akceptują. Z jednej strony – kraj się przez to nie rozwija tak, jak mógłby się rozwijać. Portugalia dopiero teraz powoli wygrzebuje się z kryzysu, który ją dotknął. Z drugiej strony – ludzie są zdrowsi.
Koleżanka, która jest na wyspie od kilku miesięcy, opowiadała mi o swoich niedawnych zmaganiach z lokalną administracją. I o tym, że jeśli chciała coś załatwić, sama musiała walczyć o to na każdym kroku, bo nikomu się z niczym nie spieszyło, a ją goniły terminy. Słuchałam jej i widziałam siebie sprzed dwóch lat, kiedy opieszałość tutejszych pracowników wyprowadzała mnie z równowagi.
Dziś nadal uważam, że można pracować o wiele lepiej. Ja sama lubię pracować i pracuję intensywnie. I dalej mam w sobie zakorzenione poczucie, że właśnie tak powinno się pracować i działać
Ale co kogo interesuje moje „powinno się”?
Każdy człowiek ma swoje podejście do tematu. I swój kontekst kulturowy. I w momencie, kiedy przestaję od innych wymagać tego, co „powinni”, a po prostu czerpię z tego, co chcą mi dać – ogarnia mnie spokój. Czuję, że szacunek do tego, że ktoś jest inny, zmniejsza u mnie poziom stresu.
To, co „musi” być „koniecznie dziś” zrobione – nie zawsze jest aż takie pilne. Pan, który zamknął sklep przed czasem, mógł mieć ku temu ważny powód, a dla mnie świat się przecież nie zawali, jeśli kupię prezent jutro, a nie dziś.
Ktoś się zatrzymał na środku drogi, bo spotkał znajomego, i zatamował cały ruch? Nie szkodzi, relacje interpersonalne są ważniejsze niż pośpiech.
Pani za barem zamiast obsłużyć ciebie, wdaje się w długą pogawędkę ze znajomym stojącym obok? Zamiast się denerwować, uśmiechnij się do faktu, że ludzie cenią sobie jeszcze rozmowę i bycie razem.
„Tylko spokój może nas uratować”.
Coś w tym jest. W tym szalonym świecie, w którym nie mamy czasu cieszyć się chwilą i sobą nawzajem, za to poganiamy się i denerwujemy, kiedy ktoś działa nie według naszej myśli, warto wybrać się do Portugalii i poczuć ich calma. Być tu i teraz, i akceptować wszystkie, nawet najsilniejsze emocje, ale nie dać się im ponieść. Czerpać z chwili. Przeżywać, jak tu często usłyszycie, jeden dzień na raz. Spróbujcie! Jak to mówią informatycy – u mnie działa!