Joga była wszędzie wokół mnie. Każdy ćwiczył jogę i wszyscy mówili, jakie to ważne, żeby ćwiczyć jogę.
A jak ktoś mi mówi, że koniecznie powinnam coś zrobić – to ja właśnie tego nie robię. Nie przeczytałam „Harry’ego Pottera”, nie obejrzałam „Władcy Pierścieni”, nie zagrałam w „Wiedźmina”. No dobra, ten ostatni przykład jest słaby, biorąc pod uwagę, że nie gram w żadne gry. Może jedynie w te międzyludzkie, w które gramy wszyscy. (Patrz: Eric Berne, „W co grają ludzie”).
To read an English version of this article click HERE.
Na jogę poszłam pierwszy raz w Polsce kilka lat temu. Moja znajoma otworzyła studio jogi i stwierdziłam, że spróbuję. I spróbowałam. I byłam zachwycona. Tak mocno koncentrowałam się na tym, co właśnie robię – na posturze, na mięśniach, na oddechu – że nie miałam czasu na myślenie. Poszłam na zajęcia jeszcze kilka razy, ale później zaczęłam mieć dość dojazdów. Warszawa, korki, takie tam. Zrezygnowałam.
Na Terceirze miałam swoje drugie podejście do jogi
Koleżanka zaproponowała mi wspólne wyjście na trening prowadzony przez naszą wspólną znajomą. Spakowałam sportowe ciuchy i poszłam. Poszłam i… przez większość czasu zastanawiałam się, kiedy to się skończy. Aż mi było głupio wobec mojej znajomej. Pomyślałam, że wrócę, ale długo nie wróciłam.
Wróciłam dopiero w lutym tego roku. Znajoma zorganizowała wspólną lekcję jogi na Dzień Przyjaciółek. I znów to samo. Nie nadążałam ani z oddechem, ani z ruchem. Zamiast się skupić na trwającej chwili, zastanawiałam się, kiedy ta chwila się skończy. Zamiast być coraz spokojniejsza, byłam coraz bardziej zirytowana.
A wszyscy byli zachwyceni
Albo, w tym wypadku, wszystkie. A ja nie. I znów było mi głupio ze względu na znajomą, która naprawdę jest dobrą instruktorką. I dobrym człowiekiem. Aż zaczęłam z nią rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Powiedziała mi, że joga to dla mnie nie tyle praca fizyczna, ile praca mentalna. I że mogę popróbować różnych typów jogi, może jakiś będzie mi służył lepiej niż ashtanga yoga, gdzie faktycznie trzeba powtarzać sekwencje ruch-oddech. Ale że pracą dla mnie będzie zaprzestanie dążenia do doskonałości. Moją pracą będzie zaakceptowanie, że nie wszystko ma jakiś sens i cel, że czasem można się po prostu wyłączyć.
Chodziłam z tym i chodziłam, i zaczęłam pytać inne osoby o ich doświadczenia. Obwiniałam sama siebie o to, że mi taka joga nie odpowiada. Że po kilku minutach mam dość powtarzania tych samych sekwencji ruchów. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że może to po prostu nie dla mnie…
W końcu inna koleżanka zabrała mnie na zajęcia do trenerki, u której sama praktykuje jogę od kilku lat. Słyszałam wcześniej, że to bardzo trudna joga, że bardzo wymagająca technicznie, że dla zaawansowanych. Cóż…
Ta joga to był strzał w dziesiątkę!
Znalazłam coś dla siebie i pozbyłam się poczucia winy, że ashtanga joga mi nie pasowała! Jakim cudem? Po prostu te nowe zajęcia pokochałam od pierwszego spotkania. SwáSthya yoga to był mój typ! To joga, w której znów tak się muszę koncentrować na tym, co robię, że zapominam o wszystkim innym. To joga, która wymaga ode mnie fizycznie tyle, żeby pozwolić mojemu umysłowi odpocząć. To joga, która naprawdę mnie uspokaja.
Doświadczenia z tych zajęć jogi mogę porównać chyba tylko ze wspinaczką. I to nie tylko dlatego, że od tego i od tego na początku bolą nadgarstki. Chodzi mi raczej o spokój, który mi przynoszą. Jedno i drugie, na zupełnie inne sposoby, pozwala mi głębiej oddychać. Być tu i teraz.
Skupienie na chwili obecnej to to, czego potrzebujemy
Nasz mózg ma skłonności do błądzenia i do wyszukiwania problemów. To normalne, on tak działa. Jeśli kiedyś nie zobaczyliśmy biegnącego w nas mamuta lub małego jadowitego pająka, mieliśmy przerąbane. To naturalne, że mózg nas chroni.
Ale my musimy chronić nasz mózg. I siebie. Wyłączyć się czasem i pozwolić sobie być. Nabrać wewnętrznej siły. Joga jest dla mnie w tej chwili narzędziem do tego. I jestem wdzięczna za to, że koleżanka postanowiła mnie tamtego dnia zabrać ze sobą. I że zdecydowałam się iść, mimo że to był naprawdę zwariowany dzień.
I wiecie co? Już się nie przejmuję, że nie jestem w stanie zrobić miliona rzeczy. Zamiast tego, dziękuję mojemu ciału za to, że z dnia na dzień jest coraz silniejsze i bardziej elastyczne. Dziękuję mu za to, że mnie nosi po tym świecie i że pozwala mi się cieszyć życiem. Jestem wdzięczna za to, co mam. I powoli pracuję na więcej. Tu i teraz.
