Nie chce mi się śmiać. Nie mam ochoty.
Świat zwariował na punkcie dobrego nastroju. Każdy musi być cały czas radosny. Wszyscy muszą się nieustannie uśmiechać. Jak na pytanie „Jak się masz?” odpowiadasz „Mogłoby być lepiej”, słyszysz: „Ojej, co się stało?” Nic się nie stało, po prostu mogłoby być lepiej. A jak się nie uśmiechasz, próbują wymusić na Tobie uśmiech. Czasem mam wrażenie, że po to, żeby samemu się lepiej poczuć.
A tymczasem wszyscy mamy prawo do tego, żeby się nie śmiać.
Mamy też prawo do tego, żeby się śmiać. Mamy prawo do tego, żeby płakać. Krzyczeć. Wzruszać się. Brzydzić się czymś. Czuć strach.
To wszystko są naturalne emocje, normalne reakcje, normalne zachowania. Naszym zadaniem jest jedynie zdrowe radzenie sobie z tymi emocjami. Bo za nasze własne emocje jesteśmy odpowiedzialni wyłącznie my, nikt inny.
Jest tyle różnych emocji, a tymczasem świat zwariował na punkcie radości. Wymaga się od nas ciągłego „powera”, ciałego „flow” i tryskania entuzjazmem. „Wow, to fantastyczne!”, „To przepyszne!”, „To wyjątkowe!” Koniecznie zawsze z wykrzyknikiem. Krzyczy się do nas, żebyśmy pozwolili sobie na to, żeby coś odczuć. Tylko dlaczego, do cholery, każe się nam odczuwać wyłącznie radość?
Ok, wiem, że nie wszyscy umiemy się cieszyć. Że bycie wdzięcznym to cenna umiejętność. Że zwłaszcza my, Polacy, wiele mamy jeszcze w tej dziedzinie do nadrobienia. No i, co tu ukrywać, radość jest przyjemna. Ale przecież na tym świecie jest tyle innych emocji poza radością! Dlaczego niby tylko odczuwanie radości uznaje się za pełne odczuwanie świata?
Przymus dobrego samopoczucia męczy bardziej niż złe samopoczucie.
Zwłaszcza kiedy jedno nakłada się na drugie. Wyobraź sobie: masz pełen wyzwań moment w życiu, czujesz się fatalnie, najchętniej spędził(a)byś cały dzień pod kołdrą. Ale życie nie stanęło w miejscu, żeby dać Ci czas na przeprocesowanie sprawy. Musisz, dajmy na to, spotkać się z kolegą z pracy, żeby dokończyć jakiś projekt. Wywlekasz się z domu i chcesz po prostu dobrze wykonać swoją pracę. I wrócić do wygodnego łóżka.
A kolega zabija Cię swoim optymizmem.
Widzi, że się nie uśmiechasz, więc pełen dobrych chęci (wiadomo, co jest nimi wybrukowane) próbuje Cię rozweselić. Nie ma pojęcia, co się u Ciebie dzieje, ale stawia sobie za punkt honoru sprawienie, że się uśmiechniesz. Po dłuższej walce wewnętrznej w końcu wymuszasz na sobie sztuczny uśmiech, byle tylko kolega się odczepił. Bo nie masz ochoty opowiadać mu swojego życia, a on ewidentnie bardzo chce pomóc. Robi Ci się niedobrze w środku, ale sztuczny uśmiech załatwia sprawę.
Albo inaczej. Masz kiepski nastrój. Nie chce Ci się śmiać. Masz w swoim życiu (po)ważne sprawy, które zaprzątają Ci myśli, i na nich chcesz się skupić. Nie płaczesz, nie lamentujesz, ale też nie szczebioczesz jak sikoreczka. Po prostu – zbierasz w sobie wszystkie siły i koncentrujesz się na zadaniu, które masz przed sobą. Zamiast czekać na motywację i dobry nastrój, jedziesz z tematem. Robisz, co w Twojej mocy. I w tym momencie wkracza ktoś bliski.
„Ojej, ale ja się bardzo martwię, czy na pewno u ciebie wszystko w porządku. Ojej, ale czy ty aby na pewno sobie poradzisz? Ojej, ale to takie trudne. Ojej, ojej, ojej.”
I zabija Cię swoją troską.
Po pierwsze, bardzo wyraźnie pokazuje, że Ci nie ufa. Nie ufa, że dasz sobie radę, nie ufa, że masz w sobie siłę i wystarczająco inteligencji / mądrości / „ogarnięcia życiowego” / (wstaw, co jest adekwatne w Twoim przypadku), żeby się z danym tematem zmierzyć. Po drugie, przekłada całe swoje emocje na Ciebie. Zamiast mądrze Ci pomóc, zapytać, czego potrzebujesz, i Ci to dać – przelewa na Ciebie swoje niepokoje. Ciebie nimi obciąża (jakbyś miał(a) w tym momencie mało innych spraw na głowie!), bo przecież to przez Ciebie się martwi. I teraz to Ty zostaw swoje plany życiowe i leć się nim/nią opiekuj, bo przecież to Ty jesteś winny/-a.
A byłoby o tyle prościej, gdybyś zamiast prawdy powiedział(a): „Wszystko jest fantastycznie!”
Bo przecież każdy element świata jest doskonały, ludzie są idealni, nasze doświadczenia życiowe przepełnione wyłącznie dobrem, miłością, fajerwerkami. I jednorożcami wyskakującymi na każdym rogu. Żeby było jeszcze piękniej, żeby było jeszcze bardziej kolorowo. Dorzućmy do tego confetti.
Ale to przecież nie jest realny świat! To nie jest pełen obraz świata! I mówię Ci to ja – wielbicielka uśmiechu, radości i lekkiego, jasnego podejścia do życia. Uwielbiam sytuacje, w których mogę się wyłącznie śmiać, zachwycać, w których nie przejmuję się absolutnie niczym, w których mogę chłonąć energię wszechświata. Uwielbiam. I zawsze będę Cię namawiała do tego, żebyś docenił(a) dzień, który trwa. Żebyś szukał(a) tego, co dobre. Bo jest tego całe mnóstwo.
Ale przecież świat nie jest wyłącznie różowy.
Świat ma całą feerię barw. W tym – głęboką czerń. I jakoś wszyscy wiedzą, że czerń musi istnieć w przyrodzie. Ale jak przychodzi do innych emocji niż radość, to nie, to jest be, to są emocje negatywne. Nie ma emocji pozytywnych i negatywnych. Wszystkie są ważne, tylko niektóre mogą być dla nas przyjemne, inne – nie. Ale każda ma swoją funkcję. Jeśli ich nie znasz, obejrzyj koniecznie film animowany „W głowie się nie mieści” („Inside Out”). Zobacz, że na samej radości daleko się nie zajedzie.