W tym roku Babia Góra, w przyszłym roku szczyt Europy

with Brak komentarzy
Poleć innym:

Ostatnia aktualizacja: 2020-05-23. Autor: Milena

Turbacz, Babia Góra, a później Elbrus –
o tym, jak spełniać swoje trekkingowe marzenia, opowiada Piotr Wolski.

 

Wybrałeś się na początku tego roku na zimowy „spacer” – przeszedłeś trasę z Węgierskiej Górki na Babią Górę. Sam, zimą, w śniegu, z plecakiem na plecach. Gdzie cię wygnało w taką pogodę?

To już jest druga wyprawa, bo w zeszłym roku byłem na podobnej. Spędziłem trzy dni w Gorcach (pasmo górskie w Beskidach Zachodnich), najwyżej wszedłem na Turbacz (1310 m n.p.m.). Tak mi się tamta wyprawa spodobała, że stwierdziłem, iż warto to kontynuować. Tym razem krok dalej, krok wyżej, więc troszkę dłuższa trasa, troszkę wyższe góry. Przeszedłem cały Beskid Żywiecki od Żywca aż do Babiej Góry, która jest ostatnim szczytem Beskidu Żywieckiego i najwyższym w całych Beskidach. A zamiłowanie do chodzenia miałem zawsze. Latem byłem na Babiej Górze już chyba z 10 razy w życiu albo i więcej, więc chciałem spróbować w końcu zimą.

Chciałeś spróbować na zasadzie „nowe wyzwanie”, „chcę pobyć trochę sam” czy to jeszcze inna opcja była?

Na to złożyło się wiele czynników. Turystyka górska od dawna była w moim życiu. W zeszłym roku pożyczyłem od wujka książkę Jerzego Kukuczki, jednego z najwybitniejszych polskich himalaistów, o tym, jak zdobywał 14 najwyższych szczytów Ziemi (J. Kukuczka, „Mój pionowy świat”). To mnie zafascynowało wysokimi górami. I też pewnego rodzaju taką walką o przetrwanie, bo opisy zawarte w książce mogłyby posłużyć jako podręcznik survivalu. Myślę, że to był jeden z większych impulsów, które mnie pociągnęły do tego, żeby taką wycieczkę zorganizować. Również chęć sprawdzenia się w trudniejszych warunkach. Ale nie było jednego decydującego czynnika.

No dobrze, to w takim razie inna kwestia – czemu zimą?

Pierwszy raz – na rozpoznanie, czy to faktycznie takie fajne. A poza tym latem jakoś jeszcze nie miałem okazji wyjść z plecakiem na kilka dni. W zeszłym roku chciałem iść, to się rozpadało, więc została zima.

Najlepsza pogoda!

Paradoksalnie bardziej pewna, bo zwykle nie leje deszcz.

Babia Góra, fot. Piotr Wolski
Fot. Piotr Wolski

A dlaczego właśnie Babia Góra?

Babia Góra jest uznawana za górę o stopniu trudności Tatr, bo zaraz po Tatrach jest najwyższym szczytem w górach polskich, ma 1725 m n.p.m. Panuje na niej surowy klimat, jej ukształtowanie jest dość agresywne w porównaniu do innych beskidzkich szczytów. Wejście na nią jest więc sporym wyzwaniem. Na Tatry jeszcze nie mam doświadczenia, chciałem stopniować poziom swoich wędrówek. Stąd Babia Góra. W najbliższym sezonie zimowym chcę się wybrać już w Tatry. Już wiem, z czym się „jedzą” góry zimą.

Wspomniałeś o tym, że masz za sobą dwie wyprawy zimowe. Jaka, z Twojej perspektywy, jest największa różnica między tymi wyprawami?

Na pewno wiedziałem więcej. Można czytać przewodniki i przygotowywać się teoretycznie, ale ostatecznie trzeba się przekonać na własnej skórze, co to znaczy. Moja druga wyprawa była dłuższa i trudniejsza. Swoje plany dostosowywałem do warunków na szlaku i do mojej kondycji fizycznej. Nauczyłem się też, że mogę „odchudzić” swój plecak, żeby mi nie ciążył za bardzo przy stromych podejściach. Każdy kilogram daje w kość. Ogólnie kiedy maszeruje przy temperaturze -15 stopni, każdy element wyprawy jest ważny.

No to nie jest lekki spacerek i przyjemny lekki wiatr.

Zdecydowanie nie jest.

O co odchudziłeś plecak w stosunku do Twojej pierwszej wyprawy?

O saperkę. Miałem małą, ale bardzo ciężką. Nie sprawdziłaby się w sytuacji krytycznej, a ciążyłaby mi na plecach. Zostawiłem też bawełniane ciuchy, wziąłem jedynie jedną koszulkę do schroniska. Bawełna zimą się nie sprawdza. Bardzo długo schnie, pobiera dużo ciepła, przez co jest totalnie bezużyteczna w trakcie marszu.

Co jeszcze składało się na Twoje przygotowanie do tej wyprawy?

Zaplanowanie trasy. Wiedziałem, że chcę pojechać w góry i że celem jest Babia Góra. Zobaczyłem, że z Żywca jest trasa na ok. 70-75 km. Rozplanowałem to na 4 dni. Później sprawdzałem na różnych mapach ukształtowanie terenu (korzystałem z aplikacji turystycznych, które przeliczają od razu trasę, czas itp.).

A tak typowo fizycznie to aktywność towarzyszy mi na co dzień, więc o kondycję nie bałem się aż tak bardzo. Kilka treningów jakiś miesiąc przed wyjściem zrobiłem, żeby troszkę dać tym mięśniom większy bodziec, żeby były przygotowane, że „coś się zbliża”.

Jeśli chodzi o sprzęt na przykład, to w miarę zapotrzebowania powoli go kompletuję. W tym roku sprawiłem sobie raczki, które są niezbędne przy śliskich podejściach.

Babia Góra, fot. Piotr Wolski
Fot. Piotr Wolski

No dobrze, a teraz pytanie, które nurtuje i mnie, i z tego, co wiem, nurtowało wszystkich twoich znajomych – dlaczego poszedłeś sam?

Bo nie znalazłem drugiego takiego wariata (śmiech). Jak szedłem, to sporo osób (od rodziny, przed krewnych, znajomych) mówiło, że po prostu jestem wariat, bo robię coś takiego, a wśród takich najbliższych znajomych po prostu nie mam nikogo, kto… nie znam osoby, która by się tym tak bardzo interesowała, jak ja i po prostu nie znalazłem nikogo. Nie szedłem sam, bo spotkałem parę osób, z którymi pokrywały nam się plany, szlaki, więc miałem jakieś towarzystwo w trakcie mojej wędrówki. Jednak docelowo tak wyszło, że sam wyszedłem i liczyłem się z tym od samego początku.

A nie przerażało cię to?

Nie. Troszkę strachu jest w momencie, kiedy robi się ciężej, brakuje sił, jest załamanie pogody albo się gdzieś zgubi na szlaku, no to czuje się, że ta druga osoba zawsze byłaby jakimś wsparciem. Ale tak to chyba strachu nie czułem. Wiedziałem, na co się piszę, i że muszę sobie sam poradzić.

Nie przeszkadzało ci to, że nie tylko będziesz musiał sam sobie ze wszystkim poradzić, ale też że nie będziesz miał z kim porozmawiać albo się pośmiać? Wiem, że wiele osób jest przerażonych na myśl o tym, żeby się gdzieś wybrać w pojedynkę.

Nie. Jednym z celów mojej wycieczki, wyprawy było to, żeby troszkę się odizolować czy to od miasta, czy od ludzi, od takiego strasznego pędu i pobyć przez chwilę po prostu samemu. W pewien sposób to motywowało te moje plany wyjścia samemu. Z kimś obok byłoby fajniej, zawsze jest bezpiecznej, zawsze jest śmieszniej, ale jednak też czasem warto pobyć samemu.

I co ci takie bycie samemu daje?

Dystans do tego, gdzie się znajduję. Można spojrzeć z innej perspektywy na to, gdzie się jest, znaleźć czas na to, żeby przemyśleć niektóre sprawy. Choć nie zawsze. Jak się na przykład walczy o to, żeby podejść pod jakieś wzniesienie czy ze zmęczeniem, z zimnem, to raczej się o takich rzeczach nie myśli.

Ok. Czyli wtedy nie ma myśli o życiu (i śmierci), tylko raczej myśli o tym, jak przetrwać najbliższe 5 sekund.

No mniej więcej tak. Nie zastanawiam się nad tym, czy dobre studia wybrałem, czy jakaś ostatnia decyzja była dobra czy zła, tylko na przykład jeszcze 50 metrów i robię przerwę, bo już „wysiadam”.

Są takie momenty, kiedy nie jestem w stanie skupić się na myśleniu o tym, o czym chciałem pomyśleć, tylko skupiam się na tym, co zrobić, żeby gdzieś się nie zgubić na szlaku, żeby wejść na tę górę, na którą chciałem wejść. Po prostu taka walka o życie.

Babia Góra, fot. Piotr Wolski
Fot. Piotr Wolski

Trzeciego dnia miałem taki plan – 5 godzin do przejścia, pogoda była średnia, nie miałem w planie nawet żadnego odpoczynku. Bo zawsze gdzieś w połowie udawało się do jakiegoś schroniska wejść i zjeść coś ciepłego, po prostu usiąść i sobie osuszyć rzeczy, a tego dnia nie miałem nic po drodze. I znalazłem taką jedną małą wiatę – takie zadaszenie, gdzie się zatrzymałem na dosłownie 20 minut, wypiłem 2 łyki ciepłej herbaty, coś tam przekąsiłem i poszedłem na ostatni etap, który był dość trudny, bo mi już było zimno, miałem lekko zmarznięte palce. Dostałem od mamy sms-a, czy idę i czy wszystko w porządku. Odpisałem na tego sms-a w trakcie tego postoju, a potem dostałem kolejnego: „A zdjęcia jakieś dostanę?” W takim momencie, kiedy nie myślisz o niczym innym, tylko żeby pokonać te 2-3 następne kroki. Potem wieczorem wysłałem oczywiście te zdjęcia, ale w momencie, kiedy go odebrałem, było coś w rodzaju: „Serio? (pauza) Ja tutaj walczę o życie, a ty chcesz jakieś zdjęcia?” (śmiech)

I a propos tego, o czym się myśli – a z przekleństwami czy bez? (śmiech) Bo jak bez przekleństw, to o niczym.

Hahaha. Milcząca wyprawa. (śmiech) A powiedz mi – jak oddziałuje na ciebie to, że nagle musisz walczyć o przetrwanie?

Sporo moich najbliższych twierdzi, że jestem człowiekiem bez podwzgórza.* (śmiech) Chodziło im o to, że poziom adrenaliny u mnie musi być dużo, dużo wyższy, żebym odczuwał jakikolwiek stres, strach czy cokolwiek. I w pewien sposób jest to prawda, bo w sytuacjach kryzysowych czuję fizycznie, że organizm zaczyna się stresować, ale głowę mam raczej zimną. I wszystko staram się analizować w taki sposób, żeby znaleźć jak najbardziej rozsądne rozwiązanie w danej sytuacji. To nie jest tak, że na przykład zejdę ze szlaku, okaże się, że się zgubiłem, więc w tył zwrot i sprint do powrotu na szlak, tylko właśnie zatrzymać się, spojrzeć, w jakim jestem położeniu, jakiej lokalizacji, jak znaleźć najmniej męczącą drogę do tego, żeby wrócić. Nie na zasadzie sprintu, ale utrzymać swoje tempo albo czasami zwalniam, jeśli jest taka potrzeba. Trzeba myśleć długofalowo, bo jestem na przykład w połowie drogi, a nie 10 metrów od celu. I przed sobą mam jeszcze powiedzmy 3 godziny marszu, a nie 5 minut.

* Późniejsze wyjaśnienia Piotrka: Podwzgórze nie jest gruczołem wydzielającym adrenalinę, jednak ze względu na jego lokalizację (jest to część mózgu) to określenie przyjęło się jako oznaka tego, że „mam coś nie tak z głową”.

Czyli na zasadzie takiego rozłożenia sił i dopasowania działania do tego, ile jeszcze czasu przed tobą i ile jeszcze sił potrzebujesz.

Tak, tak. Bardzo dużo się słyszy o sytuacjach, kiedy ktoś się zgubił albo ktoś nie był przygotowany i wzywał GOPR, TOPR czy inne służby ratunkowe. Albo chociażby turyści z Morskiego Oka, którzy zimą o godzinie 17 byli zaskoczeni, że jest ciemno w Tatrach. I prosili o pomoc, bo na autostradzie (jak można nazwać ten szlak) na Morskie Oko zaskoczyła ich ciemność. Z tego można się śmiać, ale to też jest troszkę smutne, że ludzie w takiej sytuacji, nawet nie kryzysowej, po prostu troszkę cięższej, nie potrafią sobie poradzić. I ja staram się właśnie być przygotowany na to, że nikt mi nie pomoże i że będę musiał sam sobie poradzić z tym problemem, który mnie spotka. I jak najbardziej racjonalnie trzeba to wszystko przemyśleć, żeby zminimalizować ryzyko i zmaksymalizować efektywność mojego działania.

A teraz mówisz tylko o górach czy mówisz generalnie o życiu?

Nie, teraz mówię o górach. (śmiech)

Ok. Bo to tak zabrzmiało szeroko.

Takie ogólne to było, ale na tym się skupia chyba sedno przetrwania. Myślę, że w życiu chyba też może być podobnie.

No dobrze, w życiu też możemy się przygotować na różne sytuacje i dać sobie z nimi radę, natomiast czy nie warto czasami w życiu jednak współdziałać z kimś i poprosić kogoś o pomoc?

To jest tak, że w górach, jeśli się prosi kogoś o pomoc, to zazwyczaj jest się w sytuacji, kiedy jest ona potrzebna… W codziennym życiu można poprosić znajomego, rodzinę czy przyjaciela. Jak jeden nie może, to drugi nas wesprze. Możemy próbować sobie radzić samemu albo poprosić innych o pomoc. Nie powinniśmy uciekać z problemami od ludzi i na siłę robić wszystko na własną rękę, bo są rzeczy, których nie przeskoczymy.

W górach ratowników jest dużo mniej niż przyjaciół czy rodziny. Trzeba ważyć, czy na pewno ja jestem najbardziej potrzebującym. Czy nie ma kogoś, kto potrzebuje ratowników bardziej niż ja.

A podczas twojej wyprawy na Babią Górę potrzebowałeś pomocy?

Były cięższe momenty. Trzeciego dnia pogoda była średnia, a ja – zmęczony. Wiedziałem jednak, że prę do przodu i raczej nie będę potrzebował pomocy. Ale już na koniec, kiedy schodziłem z Babiej Góry, widoczność była na max 20 metrów. Często poniżej 10 metrów. Zszedłem ze szlaku i miałem z tyłu głowy, że być może będę musiał dzwonić po GOPR. Zimą jest na Babiej Górze tyle śniegu, że można się potknąć o barierkę, której się człowiek trzyma latem na wysokości pasa, albo o czubki kosodrzewiny. Przez kilkadziesiąt minut brodziłem w śniegu po pas, nie do końca wiedząc, gdzie dokładnie jestem. Przy pomocy aplikacji z lokalizacją GPS na szczęście udało mi się na szlak wrócić.

Co było dla ciebie największym wyzwaniem na tej wyprawie?

Chyba samo wyjście szczytowe, czyli zdobycie Babiej Góry. Okno pogodowe było przez dwa pierwsze dni mojej wyprawy, a kiedy wchodziłem na Babią Górę, padał śnieg, zachmurzenie było znaczne, mgły ograniczające widoczność, silny wiatr i zimno. Zdobycie szczytu było najtrudniejsze z tego wszystkiego.

A jakie miałeś odczucia po powrocie?

Schudłem. (śmiech).

To nie było już miejsca w plecaku na jedzenie? (śmiech)

Miejsce na jedzenie zawsze musi być. Ale też poruszałem się sporo. Na co dzień jednak przy książkach więcej czasu spędzam. (Pauza) Jakie było pytanie? (śmiech)

Jakie są odczucia po wyprawie?

Uczę się samego siebie. Jak się zachowuję w sytuacjach cięższych. Podczas mojej pierwszej wyprawy była jedna sytuacja kryzysowa, gdy też się zgubiłem, też musiałem szukać szlaku. Wiedziałem, że dobrze się sprawiłem. W tym roku było też podobnie. Byłem zadowolony z tego, że potrafię sobie w takiej sytuacji jednak poradzić. Dużo rzeczy przemyślałem, wydaje mi się, ze dość intensywnie, jeśli tak to można nazwać. No i na pewno to, że chcę to kontynuować.

To co kolejne?

Trochę wyżej – chcę się w Tatry wybrać.

Też sam?

Chyba nie. To już jednak zbyt duże ryzyko chyba jest. Będę musiał kogoś znaleźć. Chociaż w Tatry chyba łatwiej kogoś znaleźć niż na takie piesze wędrówki po niższych szczytach. Tatry są bardziej chodliwe – dosłownie i w przenośni.

I też będziesz online podczas wyprawy?

Pewnie tak. (śmiech)

Podczas tej ostatniej wyprawy nawet chciałem zrezygnować ze smartfona, ale potem stwierdziłem, że to jest jednak zbyt ryzykowne. I poza tym technologia daje możliwości: można wrzucić zdjęcie, dodać opis, ktoś polajkuje, ktoś napisze jakiś fajny komentarz, który jest naprawdę bardzo pomocny, dodaje siły. Czuję, że to co robię, ma znaczenie, że jestem tym, który się odważył, bo jest ileś osób, które też by chciały, ale boją się albo nie wiedzą, jak zacząć. Można się poczuć jak motywator.

A ciebie ktoś motywował?

Babia Góra, Piotr WolskiPrzede wszystkim trzymał mnie cel – Babia Góra. Ale miałem trudny moment. Trzeciego dnia było ciężko i miałem ochotę zrzucić plecak i zejść na dół. Ale wiesz, jednak jak się wrzuci to zdjęcie na instagrama, opisze się, że się chce tam pójść, i później jakby ktoś zapytał: „I co, byłeś?”, głupio byłoby powiedzieć: „Nie, wycofałem się, bo plecak miałem za ciężki”.

Czyli publiczna deklaracja zadziałała. A jakie dostawałeś komentarze od ludzi?

Było kilka osób, które mówiły, że o, fajnie, że zazdroszczą, że jestem wariat, ale ten pozytywny. Można się poczuć też tak, że może jestem tym kimś, kto sprowokuje, że druga osoba odważy się zrobić ten krok pierwszy.

A co byś powiedział takim osobom, które właśnie się boją, ale chciałyby zrobić taki krok?

Żeby się nie bały. (śmiech) Łatwo mówić z perspektywy osoby, która ma wyższy próg wrażliwości na adrenalinę. Powiedziałbym, żeby oceniły, co są w stanie w danym momencie zrobić, i że ten krok pierwszy nie musi być taki duży. Można zacząć od zwykłego popołudniowego spaceru w lesie. Później od jakiegoś weekendu czy jednego dnia w jakichś niższych górach czy nawet w dolinkach. Ale żeby po prostu się nie bały zrobić tego kroku. On nie musi być wielki, ważne, żeby był w przód.

Chyba że ktoś stoi nad przepaścią, to wtedy ten krok naprzód nie jest wskazany. (śmiech)

Jakieś wnioski, podsumowania, przemyślenia, uwagi na koniec?

Chcę więcej!

To ja ci tego więcej życzę.

Wydaje mi się, że znalazłem coś, co naprawdę lubię, sprawia mi przyjemność. I faktycznie chcę więcej. To jest owoc tej wyprawy, że już się zaczyna planować kolejną. A plany mam dość ambitne. Bo muszę ci się przyznać, że… to nie jest ultimatum, ale chciałbym w 2019 roku wejść już naprawdę wysoko, bo na Elbrus, który jest najwyższym szczytem Kaukazu. Przez niektórych uważany jest za najwyższy szczyt Europy. To już jest 5640 m n.p.m. Elbrus jest wyższy niż Mont Blanc, ale technicznie wejście tam jest łatwiejsze. To taki trekking, tylko dłuższy. Jeśli się uda to zrobić w 2019 roku spełniłbym swoje największe marzenie.

(chwila milczenia)

Będziesz to długo przepisywać.

No, chyba tak!

Pierwszego wywiadu udzieliłem właśnie. (Zabrzmiało jak mistrz Joda).

Jeszcze autograf powinieneś mi wysłać.

Spoko! I wiesz, jak już uda mi się ten Elbrus zdobyć, to też możesz być pierwsza (z wywiadem).

Deal! Dziękuję i życzę powodzenia!

(Nie) dziękuję, przyda się! Na razie!

 

Poleć innym: