Milena na Azorach – odcinek 1 – Nie mam spodni

with Jeden komentarz
Poleć innym:

Ostatnia aktualizacja: 2022-12-09. Autor: Milena

Milena postanowiła przeprowadzić się na Terceirę.

Jak postanowiła, tak zrobiła. Następnie Milena postanowiła kupić samochód. Niestety, tego nie zrobiła. Właściciel się rozmyślił. Ale żeby wrócić na szlak dobrej passy, Milena postanowiła zapisać się na ściankę wspinaczkową. Jak postanowiła, jak zrobiła. I życie płynęło jej mniej lub bardziej spokojnie. Aż do momentu, kiedy wyjechała na weekend do znajomych.

A w weekend… Dużo deszczu, mało słońca, dużo zieleni, mało śniegu. Albo zero śniegu, to nie ta strefa klimatyczna. I w niedzielę szalenie trudna decyzja do podjęcia: rano znajomi zostawiają ją po drodze w miejscowości, w której pracuje, czy zawożą do domu, gdzie zostawia rzeczy i skąd łapie autobus? Pierwsza opcja: trzeba nieść ze sobą ciężki plecak, buty trekkingowe, jedzenie, parasolkę. Druga opcja: trzeba złapać autobus, co oznacza dotarcie do pracy prawie godzinę później, co z kolei oznacza zakończenie pracy prawie godzinę później. Trybiki pracują, pracują, coraz szybciej i szybciej, umysł się przegrzewa, za chwilę wyparuje, gdy nagle… Wygrywa opcja numer jeden! Można ochłonąć, można w spokoju iść spać. Uprzednio się spakowawszy, bo przecież potem trzeba wszystko sensownie nieść.

W poniedziałek rano znajomi zatrzymują się w umówionym miejscu.

Jeszcze za wcześnie, żeby pójść do biura, więc Milena postanawia się kawałek przejść. Jest ładny, bezdeszczowy poranek, spacer to sama przyjemność. Większa niż siedzenie nieruchomo i czekanie, aż wybije 8:00. W tym momencie znajomy pyta: A może zostawić ci buty u nas w pracy? Odbierzesz je po południu. Milena zaczyna myśleć. Trybiki znów pracują, choć nieco wolniej niż poprzedniego wieczora, bo jeszcze się nie obudziły. Milena dochodzi do wniosku, że to dobry pomysł. A kiedy podnosi plecak, dochodzi do wniosku, że plecak też powinna zostawić. Weźmie tylko jedzenie. I parasolkę, w końcu to Azory. Nie pamięta, że w prognozie pogody zapowiadali ulewę w okolicach godziny 17:00 i nie słyszy, że może ktoś będzie w biurze po 18:00, może po 19:00. Na razie jest zadowolona: nie musi nieść ciężkiego plecaka ani dwóch reklamówek. Jedna reklamówka i parasolka w zupełności jej wystarczają. Milena rusza do pracy.

W trakcie dnia zmienia się pogoda – w końcu to Azory.

Słońce znika, wydawałoby się, bezpowrotnie, pojawiają się gęste chmury, mgła, mżawka, a następnie rzęsista ulewa. Po jakimś czasie pogoda się lekko uspokaja – wiatr rozwiewa część chmur. Milena wychodzi z biura zadowolona, że ma ze sobą parasolkę. Niesie reklamówkę z niedojedzonym obiadem. Musi go zanieść do domu i przepakować w inny pojemnik, bo ten, który ma, nie mieści się do lodówki. W drugiej dłoni trzyma parasol. Kiedy wychodzi zza zakrętu, wyrywa jej się z ust szereg najpiękniejszych polskich zwrotów. Wiatr wieje tak, że spiesząca się na autobus Milena postanawia złożyć parasolkę, bo ta uniemożliwia jej przemieszczanie się w standardowym tempie. Niestety, przy tym wietrze złożenie parasolki okazuje się niemożliwe. Milena idzie więc dzielnie pod wiatr, zastanawiając się, w którym momencie parasolka się złamie. Ale nie! Włókna węglowe, nowa technologia – parasolka wytrzymuje starcie z wiatrem. A Milena dociera na czas na autobus. Jest pierwszy sukces!

Natychmiast natomiast pojawia się myśl: Nie mam spodni.

Spodnie, które Milena miała na sobie, są już całe mokre. Druga para wisi od kilku dni w suszarni – ale ze względu na nieustanne deszcze nie schnie. Trzecia jest w plecaku w biurze znajomych. No właśnie, plecak! Trzeba iść po plecak! W plecaku są też legginsy na ściankę i mnóstwo innych przydatnych rzeczy. Ale legginsy to podstawa. Musi je odzyskać! A może… A może nie pójdzie dziś na ściankę? W końcu jest cała mokra, nie ma suchych spodni, które są na nią dobre, kurtka jest już przemoczona, do tego wczoraj późno poszła spać, więc w zasadzie to jest bez siły. Wie, że jak pójdzie na ściankę, to będzie zadowolona, ale jednocześnie się jej nie chce. Czuje, że najchętniej wskoczyłaby w piżamę, wypiła ciepłe kakao (nieważne, że kakao dawno się jej skończyło i jeszcze nie kupiła nowego) i poszła spać. Tak, to jest to, o czym marzy. Ale przecież ta ścianka… Sport uwalnia endorfiny, które przy takiej pogodzie są jej koniecznie potrzebne, osiąganie kolejnych szczytów… no dobrze, może nie szczytów, ale kolejnych uchwytów na ścianie wzmacnia poczucie sprawstwa i nastrój… Ale przecież jest cała mokra.

Rozmyślania przerywa jej przyjazd autobusu.

Milena planuje, że skoro tylko dotrze na miejsce, nie będzie szła najpierw do siebie, tylko od razu pójdzie do biura znajomych odzyskać plecak. I nieprzemakalne (przynajmniej do jakiegoś stopnia) buty trekkingowe – bo te, które ma na sobie, są już zupełnie mokre. Jak postanowiła, tak zrobiła. Rozłożyła parasol i na właściwym przystanku wysiadła z autobusu. Padało… Mocno… Wiało jeszcze mocniej. Milena powtórzyła przygodę z próbą złożenia parasola – znów nieudaną. Dotarła na miejsce, dzwoni. Dzwoni. Dzwoni. Nikogo nie ma. Zrezygnowana idzie do siebie.

Kiedy wspina się pod górę stromą ulicą i jeszcze bardziej moczy buty, spodnie i kurtkę, myśli o tym, że w zasadzie podjęła beznadziejną decyzję. Droga, którą musi przejść, jest podobna jak ta do pracy, z tą różnicą, że teraz idzie w ulewnym deszczu. I będzie musiała przejść się w tym deszczu jeszcze raz. W dwie strony. Bo w plecaku są nie tylko legginsy na ściankę, ale też kosmetyki, których będzie potrzebowała rano, i kilka innych niezbędnych do przetrwania przedmiotów. Milena zmienia spodnie na suche, zjada kolację, przepakowuje obiad do mniejszego pojemnika, który zmieści się do lodówki w pracy, i myśli.

Gaśnie światło, więc Milena idzie na poszukiwanie bezpieczników. I przeklina w myśli fakt, że nie naładowała telefonu w pracy. Bezpieczniki w porządku. Zaraz, zaraz, były jeszcze drugie. Też w porządku. To w mieście nie ma prądu. Ciekawe, czy na ściance jest. Może zamieścili informację w internecie? Nie, pewnie nie, tu mało kto zamieszcza bieżące informacje w internecie. Jak dotrze na zajęcia? Może nie dotrze. Może pójdzie spać. Słyszy wracającą do domu współlokatorkę. Dowiaduje się, że większość miasta nie ma prądu. To przez pogodę. Jak ma w taką pogodę gdziekolwiek wyjść?

Światło znów się zapala, Milena myśli dalej.

Nadal pada, więc nie może jechać rowerem, kostka brukowa jest za śliska. Musi iść pieszo. No trudno, ma nowy parasol, więc może da radę. Ale po dotarciu na ściankę będzie musiała się zupełnie przebrać. Na drogę mogłaby założyć inne spodnie (jedne dobre, całe mokre, właśnie zdjęła, drugie suszą się od kilku dni, a trzecie są we wiadomym plecaku). Zjeżdżają jej co prawda z tyłka, ale po ciemku nikt nie będzie widział. Kurtka mokra. To założy drugą. Ale jest 20 stopni, w drugiej się ugotuje. To pójdzie bez swetra, w samej koszulce. No dobrze, może wytrzyma. Ale tak naprawdę to jest zmęczona, mało spała, co jeśli znów nie będzie miała się siły wspinać, jak po ostatniej anginie? Wróci jeszcze bardziej zdołowana, zamiast tym razem się wyspać. Zresztą i tak nie ma legginsów.

Ale, ale… W zasadzie to mogłaby iść w dresowych spodniach 2/3, które założyła po przyjściu do domu. Są suche i mogłyby się nadać na ściankę. Ale są w jej odczuciu za szerokie, będą jej przeszkadzać przy wspinaczce. Ale w ostateczności mogą być. Koszulkę ma, buty też. Buty! Przecież jej buty przemokły do cna, potrzebuje wodoodpornych butów trekkingowych. Które są… tuż obok wiadomego plecaka! Może nie ma co się tak trudzić, może można po prostu pójść spać i odebrać plecak jutro rano? W zasadzie to nie czuje się źle, nie potrzebuje endorfin aż tak bardzo. No ale też chętnie by się zmęczyła. I chętnie by się spotkała z ludźmi ze ścianki.

Zdesperowana, sięga po telefon.

Dzwoni do znajomego, który powinien być we wspomnianym biurze. Nie odbiera. Wysyła mu sms-a – nie dostaje odpowiedzi. Dzwoni na telefon biurowy – cisza. Myśli, myśli, myśli… Poszłaby na tę ściankę, w zasadzie może wziąć te spodnie 2/3. Wrzuci je do plecaka… Aj, plecak jest we wiadomym biurze! A w środku tego plecaka mniejszy plecak, bo przecież był potrzebny w weekend. No dobrze, pomyślmy… Ma jeszcze pożyczoną od siostry torbę na ramię, buty na ściankę się tam zmieszczą, ciuchy raczej też. Zaczyna się rozglądać za torbą – torby brak. Na pewno gdzieś jest, ale gdzie? Nie była używana od czasu podróży samolotem, więc nie wiadomo, gdzie jest. Może została w Polsce. A może zostać w domu i otworzyć sobie wino?

Jeśli jest 18:45 i nadal tam nikogo nie ma, to znaczy, że jest szansa, że ktoś będzie dopiero po 19:00. Milena ma ściankę o 19:30 i zwykle idzie na miejsce ok. 25 minut. Po odebraniu plecaka musi wrócić do domu, spakować się na ściankę, zostawić plecak, wyjść, dotrzeć na ściankę… Co oznacza, że się spóźni, na pewno się spóźni. A może zostać w domu? I otworzyć wino? Albo iść z winem po odbiór plecaka? Ach, przydałby się ten samochód, którego nigdy nie kupiła. Po długich poszukiwaniach i przeliczeniach kosztów, rozważaniu wszystkich za i przeciw, już była zdecydowana na samochód, już czekała na to, aż będzie mogła wsiąść za kierownicę… kiedy właściciel samochodu się rozmyślił. Zdecydował, że nie sprzedaje samochodu. Milena się poddała i zamiast szukać kolejnego samochodu, kupiła bilet na święta do domu. Samochód odszedł w zapomnienie.

A teraz by się przydał!

Nie zamiast biletu na święta, ale dodatkowo. Bo przecież pada, ona jest mokra, jej rzeczy są w biurze, które nie wiadomo kiedy ktoś otworzy, a 25-minutowy spacer w deszczu nie jest jej największym marzeniem. Pomijając spacer po plecak. „Zostaję” – stwierdza. Ale w ostatniej chwili się waha. Dzwoni do znajomego, który zaproponował jej zostawienie butów trekkingowych w bagażniku. „Jeśli nikt nie odbiera w biurze, to znaczy, że nikogo tam nie ma? Mam zaraz ściankę, ciuchy na ściankę mam u was w biurze i w zasadzie to nie wiem, czy jeszcze chce mi się iść, może odbiorę wszystko jutro rano?” Znajomy nie pozwala jej narzekać, tylko działa. Dzwoni do kolegów z pracy i oddzwania do niej, że koledzy będą w biurze za 10 minut.

Nie pozostaje jej więc nic, jak tylko ubrać się i pognać po plecak.

Oczywiście nie jest to proste, bo nadal siedzi w sportowych spodniach 2/3 i bez skarpetek (mokre zdjęła zaraz po przyjściu do domu), musi zebrać, co może, umyć zęby (według jej rodziny – czynność, którą opóźnia każde wyjście z domu), ubrać się i wyjść. Dociera na miejsce, oczywiście walcząc z wiatrem. Ale tym razem jest w stanie złożyć parasolkę. Dociera do biura znajomych, zgarnia plecak i buty, i dostaje czekoladki na wzmocnienie, i gna do domu. Przebiera się jeszcze raz – zmienia skarpetki na suche, zostawia sweter, w którym faktycznie jest za gorąco – zgarnia, co może, zostawia wielki bałagan na podłodze, i wychodzi.

Zamyka pokój na klucz, dociera do schodów… i cofa się po parasolkę. Otwiera drzwi, bierze parasolkę, zamyka drzwi, schodzi ze schodów, zakłada buty, wychodzi z domu… i orientuje się, że nie wzięła ze sobą butów na ściankę i legginsów. Wraca do domu, wchodzi po schodach, otwiera drzwi, pakuje buty i legginsy, wychodzi z pokoju, zamyka drzwi na klucz, schodzi ze schodów, wychodzi z domu i tym razem dociera na ściankę.

Na miejscu łamaną portugalszczyzną opowiada w skrócie historię swojej wyprawy. Czuje się dumna, kiedy słyszy: „Jaka logistyka! Ale najważniejsze, że dotarłaś! Mimo tylu przeciwności!” Czuje, że faktycznie dotarła. I nagle nabiera jeszcze większej ochoty na pokonywanie własnych słabości. Co prawda nadal nie jest zachwycona tym, że wszyscy w grupie są o wiele bardziej zaawansowani niż ona i że ona wielu rzeczy jeszcze musi się nauczyć, ale uczy się cierpliwie. Słucha podpowiedzi, dzielnie ćwiczy ruchy. I co jakiś czas zerka na tekst na ścianie: „Doceniaj starania, nie wyniki”. Docenia. I zastanawia się – może zamiast wypatrywać kresu drogi, lepiej zacząć się nią cieszyć? Jak postanowiła, tak zrobiła. Przynajmniej tego wieczora. Zawsze coś!


Poleć innym: