Pojawia się kryzys – i co dalej? Jak sobie z nim poradzisz? Zakopiesz się pod kołdrą z zapasem wina i czekolady, będziesz oglądać do rana seriale i płakać nad losem bohaterów?
Jeśli tak – możemy sobie podać ręce. To jest mój sposób, przynajmniej na jakimś etapie. Na etapie, kiedy już nie jestem w stanie dłużej szukać tego, co dobre, w sytuacji, która jest dla mnie trudna, a jeszcze nie jestem w stanie zdecydować, w którą stronę chcę dalej iść. Kiedy kręcę się w kółko i nie widzę wyjścia, a kolejne godziny spędzone na myśleniu wcale nie pomagają, bo zamiast znaleźć rozwiązanie, tylko się od niego oddalam. Wtedy robię sobie przerwę. Przerwę od życia, przerwę od myślenia, przerwę od siebie samej. Daję odpocząć biednemu mózgowi, a sobie pozwalam na chwilę oddechu.
Kryzys to wskazówka
Jeśli boli nas kolano, przez jakiś czas jesteśmy w stanie to przeżyć. Ale kiedy będziemy długo chodzić z bólem kolana, jest szansa, że później poleżymy w łóżku przez kolejne kilka miesięcy. Bo ten ból był naszą podpowiedzią, że coś jest nie tak z rzepką. Albo ze sposobem, w jaki stawiamy stopy. To było wołanie o to, żeby coś zmienić. Podobnie, kiedy coś nas uwiera w życiu – możemy udawać, że nic się nie dzieje. Może po jakimś czasie się okazać, że to tylko chwilowe nadwyrężenie, takie zakwasy spowodowane zmianą dotychczasowego sposobu funkcjonowania. Zakwasy mijają, mięśnie się przyzwyczajają. Ale jeśli naciągniemy te mięśnie zbyt bardzo? Jeśli zamiast przyzwyczajać je do wysiłku, będziemy je tylko osłabiać? Albo jeśli to było zapalenie mięśnia i treningiem tego nie wyleczymy?
Kryzysy są potrzebne
Kryzysy są trudne, niewygodne, uwierają jak niewygodne buty i powodują odciski, które pękają, krwawią i bolą jeszcze bardziej. Ale jednocześnie są bardzo potrzebne. Kryzysy, nie odciski. Pokazują nam, że sytuacja, w której jesteśmy, nam nie odpowiada. Że życie wymaga od nas albo przedefiniowania celów i postrzegania rzeczywistości, albo podjęcia konkretnego działania zmierzającego do zmiany. Najpierw musimy zalepić odciski plastrami, żebyśmy w ogóle byli w stanie ruszyć się z miejsca. Te plasterki, to zadbanie o siebie to zakopanie się pod kołdrą. Kiedy już jest nam ciepło i wygodnie, możemy przystąpić do planowania, a następnie do działania.
Planowanie to pierwszy, niezbędny etap
W szkole nie lubiłam pisać planów wypracowań, spisów treści, wydawało mi się to niepotrzebną stratą czasu. Nadal nie uważam, żeby każde zadanie trzeba było szczegółowo planować. Ale jeśli chcemy gdzieś dotrzeć – dobrze znać chociaż kierunek. Można jechać na azymut (jak ja zwykle jeżdżę), ale jeśli nawet tego azymutu nie znam – jak chcemy tam dotrzeć? Przyjemnie jest czasem pobłądzić, rozejrzeć się w nowym miejscu, poznać ludzi, ucieszyć tym, co jest. Niestety albo stety, taki stan zwykle nie trwa wiecznie, przynajmniej nie u mnie – po jakimś czasie i tak wracam do pytania: co dalej? Paradoksalnie, świadomość tego, co dalej, daje mi większą radość z tego, co teraz. Bo nie zaprzątam sobie głowy niepotrzebnymi wątpliwościami, po prostu działam i korzystam z chwili.
Obranie kierunku pozwala nam podjąć działanie
Jeśli już wiemy, co chcemy zrobić, możemy po prostu zacząć to robić. I proste, i trudne, wiem. Zawsze mamy mnóstwo wymówek, żeby akurat czegoś nie robić. To są wymówki, którymi karmimy sami siebie. To są niepoukładane priorytety. To jest brak naszego kierunku. Można przejechać ze Świnoujścia do Ustrzyk Dolnych w gęstej mgle, z licznymi zakrętami, można tam nawet jechać przez Barcelonę. Ale jeśli się wie, dokąd się chce dojechać – to się tam dojedzie. Albo po drodze, gdzieś w bawarskich lasach, się zmieni zdanie, stwierdzi się, że jednak nie Ustrzyki Górne, jednak Suwałki. No to dalej, do Suwałk, choćby i na rowerze, choćby i pieszo! Jeśli wiemy, że chcemy dotrzeć czy to do Ustrzyk, czy do Suwałk, to lepiej zniesiemy niewygody podróży, a może i więcej – zaczniemy się nimi cieszyć. Bo każda taka niewygoda to potem historia, którą można się podzielić. A jeśli stwierdzimy, że nie jedziemy do Ustrzyk ani do Suwałk, a tym bardziej do Bawarii czy Barcelony, tylko zostajemy w Świnoujściu? Świetnie! Wiemy wówczas, że wszystkie nasze drogi prowadzą do Świnoujścia!
Decyzja jest po naszej stronie
Pomijając bardzo skrajne przypadki, wybór jest po naszej stronie. Kryzys podpowiada, że coś jest nie tak i że coś trzeba zmienić. Pytanie – co? Odpowiedź na to pytanie należy do Ciebie (i do mnie, i do każdego, kto czuje, że buty zaczęły go uwierać). Możesz się zastanowić, co jest dla Ciebie ważne. Ale tak naprawdę, naprawdę ważne. Możesz przemyśleć swoje cele na najbliższy czas – być może jesteś w stanie znieść chwilową niewygodę dla czegoś „większego” w przyszłości. Możesz nagle stwierdzić, że Twój sposób postrzegania sytuacji jest nieadekwatny, bo przerzucasz swoje negatywne nastawienie na Bogu ducha winne osoby w Twoim otoczeniu. Może się okazać, że biegasz w kółko jak pies za własnym ogonem, bo nie widzisz, że masz mnóstwo alternatyw. A kiedy ktoś Cię próbuje zatrzymać – gryziesz. Cóż… Z zewnątrz nie widać szczegółów danej sprawy tak dobrze, jak od środka, ale często widać wszystko wokół. I widać, że wystarczy przestać kręcić się w kółko, a można zobaczyć kawał świata, który się do nas uśmiecha.
Kryzys to dopiero początek
Jeśli przechodzisz przez kryzys – nie zazdroszczę Ci. Być może życie Cię zaskoczyło, być może znalazłeś/-aś się w danej sytuacji z własnego wyboru. Niezależnie od przyczyny – pamiętaj, że kryzys to nie koniec świata, to dopiero początek czegoś nowego. To wskazówka i jednocześnie kręta, wyboista droga prowadząca prosto do rozwoju. Każdy kryzys mija, jeśli tylko pozwoli mu się minąć. I nie chodzi tu o poddawanie się. Próbuj, póki masz siłę i póki widzisz sens. Kiedy przestajesz go widzieć – możesz znaleźć nowy cel w tym samym działaniu albo zmienić działanie. I wyciągnąć lekcję z doświadczenia. Dowiedzieć się czegoś o sobie. I znów cieszyć się dniem. Tym, że niebo jest niebieskie, trawa zielona, a za oknem ćwierka ptaszek. Życie składa się z prostych spraw, to my je komplikujemy, mając w głowie „muszę” i „wypada”. A tymczasem jedyne, co musimy, to troszczyć się o siebie. Mój nauczyciel angielskiego powtarzał piękne zdanie, które po polsku brzmi mniej pięknie, ale i tak się tego trzymam: „Jeśli każdy zadba o siebie, to o każdego będzie zadbane”. A jeśli „będzie o nas zadbane”, to będzie nam łatwiej dbać też o siebie nawzajem. Dbajcie o siebie. Ściskam!