Mój świat

with Brak komentarzy
Poleć innym:

Ostatnia aktualizacja: 2016-10-01. Autor: Milena

Spojrzałam na niego: siedział w najciemniejszym kącie sali, sam.

Miał zamknięte oczy i wydawał się być nieobecny. Ludzie wokół tańczyli, śmiali się, rozmawiali, a on siedział. Właściwie prawie leżał. Był z nami, a jakby go nie było.
Podeszłam do niego, usiadłam na krześle obok i lekko dotknęłam jego ramienia:
– Cześć – powiedziałam cicho.
Otworzył oczy. Spojrzał na mnie ciepło i uśmiechnął się. Odpowiedział:
– Cześć – i znów zamknął oczy.
– Co robisz? – spytałam, zmuszając go do ponownego spojrzenia na mnie.
– Wchodzę do mojego świata – odpowiedział.
– A co to jest za świat? – spytałam.
– To mój świat. Jest w nim piękno i muzyka.
– To musi być dobry świat – stwierdziłam.
– Tak, jest dobry – potwierdził. – Najlepszy.
– Często w nim przebywasz?
– Czasami. Kiedy chcę się odciąć od rzeczywistości wokół mnie.
– Na przykład teraz…
– Tak, na przykład – uśmiechnął się i zaproponował:
– Chcesz wejść tam ze mną?
Spojrzałam na niego uważnie. Nie żartował, naprawdę chciał mnie tam ze sobą zabrać.
– Z tobą zawsze – odpowiedziałam.
Weszliśmy.

* * *

Drzwi były fiołkowe.

Prześliczne. Byłam zachwycona.
– Czy cały twój świat jest taki śliczny? – chciałam wiedzieć. Odpowiedzią było objęcie przez gorące ramiona. Wystarczyło.
Najpierw zobaczyłam wiosenną łąkę. Taką, jaką widzi się w bajkach dla dzieci lub na obrazach. Łąkę pełną stokrotek, kaczeńców i innych pięknych kwiatków. Położyliśmy się na tej łące. Chciałam coś powiedzieć, ale Paweł położył mi palec na ustach. Usłyszałam świergot jakiegoś ptaszka. Śpiewał pięknie! Spojrzałam w górę – niebo pokrywały małe obłoczki. Zdawały się uśmiechać do nas. Podobnie jak olbrzymia, jasna tarcza największej gwiazdy naszego układu.
– Może i słońce jest największe, ale ty świecisz najjaśniej – usłyszałam szept przy swoim uchu i gorący oddech na szyi.
– A ty najcieplej – odpowiedziałam, odwracając się do Pawła.
Chciał mnie chyba pocałować. Nie zdążył, bo usłyszałam głośny szum wody. Poderwałam się gwałtownie. Przebiegłam kilka metrów wzdłuż potoku, którego tam wcześniej nie było. Paweł ledwo zdążył mnie dogonić i chwycić za ramię – prawie spadłam razem z wodospadem… Przed nami rozciągał się rajski widok.
Usiedliśmy na skraju urwiska. Oparłam się o ramię Pawła.
– To jest piękne – westchnęłam.
– Wiem – uśmiechnął się.
– Co robisz, kiedy jesteś tu sam?
– Myślę…
– O czym?
– O życiu. O tym, co jest ważne, co jest dobre.
– I co?
– Nie wiem. Chyba chodzi o miłość. I o prawdę.
– Jesteś prawdziwy?
– Staram się.
– To znaczy, że nie jesteś.
– Nie, nie jestem.
– Dlaczego?
– Bo to trudne.
– Wcale nie! Trzeba tylko być sobą.
– Slogan.
– Może. Ale prawdziwy.
– Nie o to chodzi.
– A o co?

– Trzeba być tym, kim powinno się być. Kim by się chciało.

– A ty – kim chcesz być?
– Człowiekiem.
– To bądź nim.
– To jest niemożliwe.
– Dlaczego?
– Bo nie jestem prawdziwy.
– A jaki jesteś?
– Wymyślony.
– Kto cię wymyślił?
– Ty. Jestem tym, kim chcesz, żebym był.
Odsunęłam się i spojrzałam na niego uważnie. Nie patrzył na mnie, obserwował jakiegoś barwnego ptaka, latającego wokół baobabu po drugiej stronie doliny. Wyciągnął rękę:
– Widzisz to drzewo?
Skinęłam głową.
– Ono wie, kim jest. Wie, po co żyje. Nikt tego nie zmieni.
– Mogą je ściąć i przerobić na meble. Albo zużyć na opał – zaprotestowałam.
– Nie. Tak się dzieje tylko w prawdziwym świecie. W moim świecie drzewo na zawsze pozostanie drzewem.
– O co ci chodzi? – spytałam, lekko zaniepokojona.
– Spokojnie – uśmiechnął się i z powrotem przygarnął mnie do siebie. – Chodzi mi o to, że wszyscy powinni wiedzieć, po co żyją. Powinni żyć prawdziwie.
– Nie można żyć prawdziwie, żyjąc dla kogoś? – znów się odsunęłam.
Paweł wyglądał na zasmuconego. Chwycił moje ręce i zaczął im się przyglądać.
– W prawdziwym świecie prawa dłoń różni się od lewej – rzekł po chwili. – Tutaj obie są takie same. Lewa dłoń, która wskazuje to, czego pragniesz, wygląda tak samo jak prawa, na której wypisane jest twoje przeznaczenie.
– Co to znaczy? – spytałam, wyrywając ręce.
– Nic. Tylko tyle, że tutaj możesz być szczęśliwa.
– Tutaj?
– Tak, tutaj.
– Tylko tutaj?
– Tylko…

– Nie mogę być szczęśliwa w prawdziwym świecie?

– A ten nie jest prawdziwy?
– Sam powiedziałeś, że nie jest!
– Może nie miałem racji.
– Nie rozumiem…
– Może ten świat jest tak samo prawdziwy, jak ten, z którego uciekliśmy? A może jest jeszcze prawdziwszy, bo tylko to, co dobre, może być prawdziwe?
– Chcesz powiedzieć, że zło nie istnieje?
– Chcę powiedzieć, że prawda jest dobra, a dobro jest prawdą. Nie możesz być szczęśliwa, nie żyjąc prawdziwie.
– Jak można żyć prawdziwie w nieprawdziwym świecie? – spytałam.
– A który świat jest tak naprawdę nieprawdziwy?
– Ten, w którym nie ma prawdy… – odpowiedziałam niepewnie po chwili namysłu.
– A co dla ciebie znaczy prawda?
– Prawda to dobro. Piękno. Miłość.
Spojrzałam na Pawła i spotkałam jego spojrzenie. Przepełnione było tym wszystkim, o czym mówiłam. Ale za jego plecami dostrzegłam cień. Nie pasował do krajobrazu. Przestraszyłam się.
– To tylko cień – uspokoił mnie Paweł. Chwycił mnie wpół i przyciągnął do siebie. Nie protestowałam. Czułam się zupełnie bezbronna. Chciałam, żeby mnie przytulił i on bezbłędnie to wyczuł. Czytał w moich myślach. Wiedział też o cieniu.
– To tylko cień – powtórzył. – Nie trzeba go się bać. Zniknie, kiedy będziemy do końca prawdziwi.
– Ja jestem prawdziwa.
– Wiem.
– Więc…
– Tak, to ja. Powiedziałem ci już, że nie jestem prawdziwy.
– Wiem. Bo jesteś moim wyobrażeniem.
– Właśnie.
– Czemu wyobrażenie nie może być prawdziwe? Przecież prawda to dobro i piękno. I miłość…
– Tak.

– To dlaczego nie jesteś prawdziwy?

– Bo nie istnieję.
– Jak to: nie istniejesz? Przecież jesteś! – wykrzyknęłam i znów uciekłam z jego ramion.
– Jesteś! – powtórzyłam.
Paweł ani drgnął. Dotknęłam jego twarzy, jego ramion. Wtuliłam się w jego szyję, zaczęłam go całować.
– Przecież jesteś! – krzyczałam i płakałam. Cień robił się coraz większy.
– Nie ma mnie – powtarzał Paweł jak zaklęty.
– Jesteś! Istniejesz w moim sercu! Przecież jesteś!
Nie przestawałam krzyczeć, płakać i całować go. Nie reagował. Cień był coraz bliżej. Bałam się. Słońce świeciło coraz słabiej. Zerwał się wiatr.
– Boję się – wyszeptałam, wtulając się w przed chwilą gorące jeszcze ramiona. Paweł jakby obudził się:
– Nie bój się. Nie trzeba się bać. To jest piękne – mówił, głaszcząc mnie uspokajająco po głowie.
– To nie jest piękne! – łkałam rozpaczliwie. – To jest złe! Ty nie jesteś zły! Skąd tyle zła w twoim świecie? Nie jesteś zły! Paweł, skąd ten cień?!
– Prawda jest piękna – powiedział.
– Nie, to piękno jest prawdą! A to nie jest piękne! Boję się!
– Nie bój się. To prawda. Prawda jest piękna – powtarzał.
Siedziałam tam, wtulona w niego, i bałam się przeraźliwie. To nie był on. Nie takiego go znałam. Nie takiego go… wymyśliłam…?
– Paweł, czy to jesteś ty? – wykrzyknęłam.
– Nie, to nie ja – odparł delikatnie, ale ja poczułam, że jego ramiona znów stają się cieplejsze.
– A co to?
– To… prawda – odpowiedział. A jego ramiona ponownie zamieniły się w bryłki lodu.
– Jesteś zimny – powiedziałam. – Jesteś daleko. Ja się boję!
– Nie bój się. To prawda.

– Co to za prawda, której trzeba się bać?

– Nie trzeba. Nie bój się.
– Co to za prawda? W twoim świecie miało być dobro, piękno i muzyka! Nie słyszę już muzyki. Jedyną muzyką jest bicie mojego serca – powiedziałam i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że serce Pawła nie bije.
– Kim jesteś?! – krzyczałam, wstając gwałtownie. – Nie jesteś moim Pawłem! Gdzie zabrałeś Pawła?! Paweł!!!! Wróć!!!!! – wołałam rozpaczliwie.
– To ja – podszedł do mnie. – Nie bój się. Nie trzeba. Ja tylko umieram.
– Jak to? Jak to: umierasz? Tak po prostu? Dlaczego?
– Umieram. Jak wrócisz tam, dowiesz się wszystkiego.
– Co to znaczy: tam?
– Do prawdziwego świata.
– Przecież tu jest prawdziwy świat!
– Tak. Ale tu nie możemy żyć.
– Dlaczego?
– Bo nie żyjemy naprawdę.
– Przecież prawda to miłość!
– Tak, prawda to miłość. Dlatego ciągle tu jestem. Mimo wszystko nadal jestem. Ale prawdą nie jest strach. Nie jest ból. Ten cień nad nami… To było wszystko to, czego się bałaś. Nie mogłem być prawdziwy, bo nie wierzyłaś w moją prawdziwość. Wymyśliłaś sobie tylko fragment mnie, zapomniałaś, że jestem człowiekiem i mogę nie być doskonały. Mogę mylić się, popełniać błędy. Mogę umrzeć.
– Zabrałeś mnie tu tylko po to, żeby mi pokazać swoją niedoskonałość?!
– Nie.
– Swoją śmierć?!
– Nie tylko. Chciałem pokazać ci prawdę. Pokazać ci miłość.

– Można kochać kogoś, kto nie istnieje?

– A ty mnie kochałaś?
– Kocham…
– Czyli można. Czyli nawet iluzja może być prawdziwa, jeśli tylko w nią wierzysz.
– Jeśli wierzysz w dobro.
– I prawdę.
– W piękno.
– I w miłość.
Uśmiechnął się. Podeszłam do niego i położyłam mu głowę na ramieniu. Znów był gorący. Ucałował mnie delikatnie. Słońce znów zaświeciło. Cień znikł. Na jego miejscu pojawiły się fiołkowe drzwi. Wionęło zza nich chłodem, ale wiedziałam, że muszę już iść. Spojrzałam pytająco na Pawła. Pokręcił przecząco głową.
– Wrócisz tam sama – powiedział. – Pamiętaj o mnie.
– Będę! – obiecałam. – Mogę… Mogę cię tu czasem odwiedzić? – spytałam.
– Kiedy tylko chcesz – uśmiechnął się. – Pamiętaj tylko o prawdzie. I… zabierz ze sobą trochę słońca.
– Zabiorę – odpowiedziałam. – Nie będzie już cieni.
– Nie będzie… Idź już! – powiedział, jednocześnie chwytając mnie za ręce i nie pozwalając się ruszyć. Przysunęłam się do niego i złożyłam pocałunek na jego, znów ciepłych, wargach.
Potem roześmiałam się radośnie. Rozejrzałam się wokół, chłonęłam wszystkimi zmysłami piękno ukwieconej, słonecznej łąki, dumnego wodospadu, znów śpiewających ptaków, delikatnego, wiosennego powietrza…
– Do zobaczenia! – powiedziałam, wierząc, że mówię prawdę.
– Do zobaczenia! – odpowiedział i pomachał mi na pożegnanie.
We fiołkowe drzwi weszłam sama. Nie obejrzałam się za siebie. Wiedziałam, że nie będzie źle. Część jego świata zabieram ze sobą. I… zawsze mogę tam wrócić.

* * *

Poczułam, że ktoś mnie obejmuje.
– Już dobrze – usłyszałam nad sobą. – Uspokój się.
Zdałam sobie sprawę, że siedzę na środku sali, cała się trzęsę i płyną mi łzy. Wokół mnie było pełno ludzi, a przede mną leżał Paweł.
– Co mu się stało? – spytałam cicho i usłyszałam, że mój głos drży.
– Już dobrze, spokojnie, zobaczysz, wszystko będzie dobrze – mówił do mnie ktoś.
– Co mu… – chciałam pytać dalej, ale nagle poczułam jakieś ciepło obok mnie. Rozejrzałam się wokół. Ci wszyscy ludzie – to byli moi przyjaciele. Od każdego z nich bił blask słońca.
– Już dobrze – znów powtórzył ktoś i tym razem uwierzyłam.

– On był prawdziwy, wiesz?

– powiedziałam, nie zastanawiając się nawet, do kogo się zwracam.
– Wiem – usłyszałam w odpowiedzi.
Spojrzałam na Pawła. Był spokojny. Wydawało mi się, że się uśmiechnął. Podniosłam głowę spłoszona, ale nikt niczego nie zauważył. Paweł uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech.
– Będziemy go kochać, prawda? – wyszeptałam w przestrzeń i poczułam, że tylko to jest ważne… To będzie mój świat. Ten prawdziwy…

 

Chojnice, 19.01.2005r.

Poleć innym: